Maria

Bujno rośnie, odludnie kwiat stepowy ginie;

I wzrok daleko, późno błądzi po równinie;

A w niezbędnej zgryzocie jeśli chcesz osłody,

Chmurne na polu niebo i cierpkie jagody.

Idź, raczej w piękne mirtów i cyprysów kraje ;

Co dzień w weselnej szacie u nich słońce wstaje,

U nich w czystym powietrzu jaśniejsze wejrzenie

I głosy rozpieszczone, i rozkoszne tchnienie.

U nich wawrzyny rosną; i niebo pogodne,

I ziemia ubarwiona, i myśli swobodne.

A na kształtnych budowlach męże wieków dawnych

Stoją w bieli - pyszni ze swoich imion sławnych,

Zapraszają z daleka w czarowne zwaliska;

Bogów i bohaterów w pełne pająków siedliska.

Tam, jeśli dawnych rzeczy myśl w tobie głęboko,

Może, w ten błękit wpatrzywszy swoje oko.

Słodycz w rozpaczy znajdziesz i lubość w żałobie,

Jak uśmiech ust kochanych w śmiertelnej chorobie;

A kiedy się roześmieję - to jak za pokutę;

A kiedy będę śpiewał - to na smutną nutę;

A w mojej zwiędłej twarzy zamieszkała bladość.

A z mojej zdziczałej duszy wypleniono radość.

Moje młode pacholę, gdzież to ty wędrujesz?

Czy z Ziemi Świętej wracasz, że tak utyskujesz?

Oh! nie - ja wszystkim obcy wśród mojej ojczyzny -

I Śmierć zostawiła mi czarne w sercu blizny -

I świata jadłem gorzkie, zatrute kołacze -

To mnie ciężko w sercu i ja sobie płaczę,

Widzisz mego Anioła grób w blasku zobaczy.

Pytasz, czego chcesz, pacholę? - Uciec od Rozpaczy.