Lyrics Jacek Kaczmarski

Jacek Kaczmarski

Śniadanie z Bogiem

Mój Bóg pochyla się nade mną.

- Wstań - mówi, choć za oknem ciemno

I sen domaga się pointy.

Sam nie zna snu, więc mnie pogania

Do mycia zębów, do śniadania,

Siłą perswazji i zachęty.

Mój Bóg nie stworzył świata w tydzień.

Robota mu niesporo idzie,

Ciągle się myli i przeklina;

Grzebiąc w szczegółach - gubi wątek,

Nie wie gdzie koniec, gdzie początek

I sarka, że to moja wina.

Wciąż mu nie dość

Zmylonych dróg -

Uparty gość

Mój Bóg.

Częściej bezradny niż zaradny

Okazji nie przepuści żadnej

By w ból się wtrącić czyjejś duszy.

Z rozsądkiem zawsze ma na pieńku,

Lecz nie potrafi machnąć ręką,

Nie umie ramionami wzruszyć.

Gdziekolwiek w świecie coś się święci

Tam, jak cierń w pięcie, On się wkręci -

Nieustający ostry dyżur.

Oddaje wieczność dla tej chwili

Gdy nad kimś czule się pochyli,

Chociaż go zdrowo łupie w krzyżu.

Na do drzwi stuk

Kogo by mógł -

Wpuści za próg

Mój Bóg.

Ma żal do swych niebiańskich Braci,

Że słono każą sobie płacić

Za swą do łask i kar gotowość,

Ale podziwia także dość ich

Za wszechmoc, za brak wątpliwości

I za nieludzką pomysłowość.

Sam z rachunkami ma kłopoty;

Nikomu nie wyceni cnoty

I z grzechów też nie zbierze żniwa.

Trochę rozrzutny, trochę próżny -

Zawsze się czuje komuś dłużny,

Więc byle bydlę Go wykiwa.

A każdy dług

Zwala go z nóg -

Swój własny wróg -

Mój Bóg.

Nie dziw, że czasem już nie zdzierży!

Pić zacznie, jakby żył w oberży

I w cielesnościach się zatraca...

Szukam Go wtedy po melinach

I sam podsuwam rano klina,

Bo On szaleje - ja mam kaca.

Więc kiwa głową przy śniadaniu

Cichy jak wstyd, jak myślnik w zdaniu

Co prawd najprostszych nie uniesie,

Że się za oknem czai ciemność,

Że musi umrzeć razem ze mną,

A mimo to tak żyć mu chce się!

Nie leje łez

Na mroku próg -

Potężny jest

Mój Bóg.