Wakacyjna przypowieść z metafizycznym morałem
Zrywamy się przed świtem
Nie myśląc o śniadaniu
Milczący, źli a przy tym
Zupełnie niewyspani.
Okrągły księżyc drwi z nas
Jak puste dno butelki;
Lecz nam to nie pierwszyzna
Idziemy po muszelki.
Szlak wiedzie brzegiem morza
Na zachód - w kołdrze mroku,
Więc z tyłu pełznie zorza
Cierpliwie krok po kroku.
Na piasku rosną cienie
Jak rozciągnięte szelki -
Idziemy niestrudzenie,
Idziemy po muszelki.
Muszelki - rzecz nietrwała,
Po prawdzie nic nie warta,
Ale córeczka chciała -
Córeczka jest uparta.
Z fal słońce się wychyla
Jak złota pierś modelki;
Umyka nam ta chwila -
Idziemy po muszelki.
Palców u stóp maleństwa
Kaleczą się boleśnie.
Co robić? Na przekleństwa
Za późno - i za wcześnie -
Na wątpliwości antrakt,
Na cierpień bagatelki,
Bo zgrzyta zębów mantra -
Idziemy po muszelki.
Pierś słońca już w zenicie
Wspiera się nam na plecach
Potężnym żarem życia
Jak samo serce pieca.
Pot ciurka strumykami,
Dziurawią piach kropelki;
Wyschnięci na pergamin
Idziemy po muszelki.
W krąg wodorostów zieleń
Piętrzy się drwiącą warstwą
I cuchnie - a muszelek?
Muszelek - na lekarstwo!
Nie w naszej widać mocy
Odnaleźć skarb tak wielki!
Na skórze, w chłodzie nocy
Pęcznieją nam bąbelki.
Lecz córcia łapką gładką
Pieczeń skwierczącą klepie:
- Nie przejmuj się tak, Tatku!
Jutro ci pójdzie lepiej!
Los żaden nas nie zmoże,
Choć przeszkód pełen wszelkich!
Chwała Ci dobry Boże
Za drogę po muszelki!