Lyrics Marek Grechuta

Marek Grechuta

Ty pierwej mgły dosięgasz

Ty pierwej mgły dosięgasz, ja za tobą w ślady

Zdążam, by się w tym samym zaprzepaścić lesie,

I tropiąc twoją bladość, sam się staję blady,

I zdybawszy twój bezkres, sam ginę w bezkresie.

A potem wzieram w oczy, by zgadnąć, czy dość ci

Omdlenia, co się nogom udziela, jak szczęście,

I dłonie twe, jak w paki, mnę w zdrobniałe pięście,

By się w nich docałować twych chrząstek i kości.

A one wypukleją na dłoni przegibie,

Niby pestki owoców, zróżowionych znojem,

I nieśmialym do ust mych garną się wyrojem,

Zatajone w swej ciepłej od pieszczot siedzibie.

Ich dotyk budzi wzruszeń zaniedbanych krocie,

A ty, tuląc je w warg mych rozrzewnioną ciszę,

Dziecinniejesz w uścisku, malejesz w pieszczocie,

Chwila - a już cię do snu z lat dawnych kołyszę.