Lyrics Marek Grechuta

Marek Grechuta

W małym miasteczku

W małym miasteczku żyją święci

z drewna kozikiem tak wycięci,

że im po brodach ciekną jeszcze

pachnące mirrą niebios deszcze.

Chodzą w kożuchach, ale boso

i na łabędzich dłoniach niosą

jeszcze gorące bochny chleba

i na wrzecionach płótno nieba.

Widzą ich tylko wielkie zbóje

i pies co z łapy ból zlizuje

i jeszcze ślepiec berłem kija

pokorny pokłon im wybija.

Ale już wieść na rynku ściele

siano i sutych kolęd biel

i zamówione jest wesele

i utoczony w beczkach chmiel.

A święci idą procesyją,

a ludzie światło z rąk ich piją,

a święci wiodą gwiazdę pól,

a ludzie niosą chleb i sól.

Za miastem białe bębny warczą

i księżyc jest płonącą tarczą

w rękach Łazarza, co z daleka

idzie jak obłok i jak rzeka.

Przystaje, ręką zgarnia z czoła

słomę i gnój i słony ił

i taki ogrom psalmów woła,

jakby najgłębszy smutek pił.

A święci klęczą, klęczy gmin,

obłok ofiarny beczy w trawie,

a z głębi nocy Boży Syn

idzie i wiedzie niebios pawie.

I coraz głośniej bębny biją

i zda się śniegi zmartwychwstaną,

aby przyklęknąć na kolano

przed obnażoną niebios szyją.

A przed Chrystusem święci niosą

cieniste siano, zorzę bosą,

a przed świętymi światło snu

ściele roztropna cisza mchu.

A przed wszystkimi Łazarz pałką

otwiera beczki gór - i lud,

siwego smutku pijąc chłód,

myśli, że upił się gorzałką.

Na rynku w dzieżach ciasto rośnie,

mięsiwo skwierczy coraz głośniej,

leje się wino, kipi miód,

jakby winograd z ogniem splótł.

I pomieszani z gminem święci

siedzą i piją wpółobjęci,

a Chrystus płacze i przeklina

chleb i rozlaną kroplę wina.

I wstaje Łazarz spośród gości

i biorąc krzyż z Chrystusa rąk,

znowu wydaje go ciemności.