Lyrics Ten Typ Mes

Ten Typ Mes

Zalew

Zalew - pomyśl nad tym słowem

Nie mów, że tak nie jest, możesz

Twardo stać w miejscu, a i tak Cię zaleje

Tkwimy w wielkim niczym, u progu banału

Pierwsi, którzy przeżyją życie mówiąc: nic się nie stało

Od harcerzy, przez partię, solidarność i kościół

Do tysięcy możliwości, które zalały Cię wraz z wolnością

Możesz tworzysz własny świat, lecz samemu głupio,

Wiec najchętniej jak kotlet panierujesz się grupą

Określnik, wyznacznik, potrzeba emblematu

Od godła, przez metki, po paszport Polsatu

Nie chce tego oceniać, aaa... jebać to chcę

Bo tak naprawdę przecież zalew również umoczył mnie

Daje wam swoje logo i stoję zanim, lecz te logo

ma być lodołamaczem, a nie ściągaczem granic

Chce by pchnęło do przodu, nie do muru przyparło,

To nie grupa facetów, dla których całe życie to Star Wars

Przyszedłem na świat, wyrzucony przez strumyk

Nauczony jak pływać, a wcześniej jak się umyć

Wyposażony w umysł i w ręce jak dwa wiosła

I serce jak kompas wśród miliona możliwości x2

Segreguje się euro i dolar, segregują już przedszkola,

Więc kiedy dorastasz, sam o segregację wołasz

Pozwoliłem, by określił mnie rap i krój spodni, Lecz swoim wnętrzem nie chciałem być modny

Symbol Alkopoligamii nie ma sterować, bo nie jest padem,

To jedna postać, jedna, nie goni za stadem

Łatwo jest odnaleźć rolę, o tym wspomniałem wcześniej

Mogę ci wyliczyć więcej ról, niż baranów przed snem

Bądź ojcem, by skołtunione życie z trudem przystrzyc

To szlachetne ,chodź ojców znałeś kilku zajebistszych

Bądź żoną zadbaną co noc, nie żoną zniszczoną,

Bo każdy facet ma diabła w spodnich, a on nie słucha w mono

Takie wybory przez ludzi podjęte imponują mi

Wbrew pozorom, właśnie tym niedrogim sprzętem

Życzę im tylko, by każdą z podjętych ról

Grali z pasją w oczach, a nie, bo w oczach innych jest cool

Przyszedłem na świat, wyrzucony przez strumyk

Nauczonych jak pływać, a wcześniej jak się umyć

Wyposażony w umysł i w ręce jak dwa wiosła

I serce jak kompas wśród miliona możliwości x2

Jeśli wlazłem na ambonę, sorry, już sam się z niej strącę

Mam piwo w reku, muzykę w uszach, trip i błądzę

Ten świat lepiej, niż ludzie tłumaczyły mi dźwięki

Do szóstego roku życia znałem brzmienie udręki

Brzmienie radości, bójek, relaksu, kiczu

Panowie z Pink Floyd pomogli mi to wyczuć

Nie odwracaj on niego uwagi, od zmysłu

On może lepiej poprowadzi Cie przez życie, niż Chrystus

Wizja, fonia lub coś jeszcze nienazwanego,

Jeśli trafisz, wszystkich, którzy wątpia przegoń

To działa dla mnie, lecz dla Ciebie nie musi

Znowu mnogość wyborów coś zaczyna mnie dusić

Wielki as, co w swojej norze klepie nocą literki

Chuj ze Mną ktoś zdobywa właśnie ośmiotysięcznik

Robię jedną rzecz dobrze tylko czy aż

W zalewie opcji zafunduję zalew wątrobie, a masz

Przyszedłem na świat… Wyposażony w umysł… [nie bądź taki kurwa pewny]